środa, 14 czerwca 2017

Rowerowy zawrót głowy, czyli moje powodów dla których rower jest dobry na wszytko



Uwielbiam jeździć na rowerze, ale przez ostatnie 3 sezony musiałam przełknąć ból i pogodzić się z tym, że moje dwa kółka stoją samotnie w piwnicy i się kurzą. Najpierw złamana noga a później choroba spowodowały, że nie mogłam jeździć. Nie mogłam się doczekać kiedy lekarze mi pozwolą, trwało to długo aż nadszedł ten upragniony dzień :)  

Powody dla, których warto jeździć na rowerze...

wtorek, 6 czerwca 2017

Biegiem w trampkach... idzie nowe!



Po dłuższej przerwie czas na powrót! Tyle ostatnio się dzieje, ze sama już nie nadążam za tym wszystkim, ale po kolei...

Najważniejsze, wszystkie badania i kontrolne na plus :) To znaczy, że jestem zdrowa :)Teraz czekamy do czerwca na TK, który mam nadzieję nie pokarze nic, a wizyta kontrolna będzie tylko formalnością!

Co się działo? Dużo...

poniedziałek, 30 stycznia 2017

12 miesięcy z onkoludkiem- miesiąc pierwszy - styczeń!

Obudziłam się, przed oczami biała plama. Ktoś coś mówi, o coś pyta a ja nie mogę odpowiedzieć, nie czuję nic. Nie mogę złapać tchu, chcę powiedzieć, że słyszę, ale głos mi odmawia posłuszeństwa. Ktoś zakłada mi maskę i znowu zapadam w ciemność. Po jakimś czasie znowu się budzę tym razem bardziej świadoma tego co się dzieje. Nade mną coś pika, na ręku czuję ściskanie, coś mnie gdzieś uwiera, ale nie boli. Po prawej stronie jakaś rurka z butelką, po lewej kolejne dwie rurki i kroplówka. Przy łóżku siedzi tata, dostał wolne mama niestety nie. Zachrypiałym głosem proszę żeby wybrał numer do niej i koleżanek z pracy bo wiem, że one martwią się najbardziej. Czekają na informacje co ze mną. Wszyscy płaczą, ale przecież już jest po wszystkim, już po operacji, która trwała prawie 3 godziny. Jeszcze nie zdaję sobie sprawy, ze to dopiero początek długiej drogi w walce o życie. Jak się później dowiedziałam, swoją walkę z nowotworem zaczęłam w miesiącu poświęconym walce i profilaktyce raka szyjki macicy.

piątek, 20 stycznia 2017

12 miesięcy z onkoludkiem- prolog!

Niedawno na facebooku pojawił się pewien owocowy łańcuszek. Na swoim profilu wpisywało się nazwę owocu w zależności od rodzaju swojego związku a później przesyłało wiadomość dalej swoim koleżankom.. Celem było wsparcie dla kobiet z nowotworem piersi. W sieci poważnie zawrzało! Jedni sądzili, że to bez sensu inni, że to fajna zabawa, a jeszcze inni mówili, że przez to może jakaś kobieta pójdzie na badania. Czy na pewno pójdzie? Wątpię! Dlaczego? Bo sama kiedyś brałam udział w takich łańcuszkach i jakoś moja świadomość profilaktyczna nie wzrosła i nie spowodowało to, że poszłam na badania. Dlatego nie wierzę w tego rodzaju akcje. A jak to było naprawdę? Po roku postanowiłam się podzielić swoją historią (chociaż odkąd dowiedziałam się o chorobie mówię o niej otwarcie), postanowiłam przybliżyć Wam 12 miesięcy z życia osoby chorej. Moja historia ma happy end ale wiele nie ma a wszystko dlatego, że zbagatelizowaliśmy objawy albo nie przykładaliśmy większej uwagi do swojego zdrowia. A to dziwnie bo jesteśmy w stanie wydać duże pieniądze na naprawę samochodu, co roku odnawiamy ubezpieczenie albo robimy przegląd, jesteśmy w stanie kupić koleją parę butów, którą albo założymy albo rzucimy w kąt a nie jesteśmy w stanie wydać 100 zł na wizytę aby zrobić badania, zrobić przegląd swojego organizmu!!! Może moja historia będzie lepszym motorem aby w końcu wybrać się do ginekologa i zrobić badania, może moja historia będzie lepsza niż niejeden łańcuszek! Tak więc zaczynamy 12-to częściową historię....

Jak zwykle wpadałam do domu po pracy, oczywiście siedziałam dłużej i robiłam nadgodziny. Kolano znowu spuchło i bolało, no ale to przecież pozostałość po źle leczonym zerwaniu stawu skokowego, tak to sobie przynajmniej tłumaczyłam, później dowiedziałam się, że mój raczek dawał już sygnały że jest! W całej tej gonitwie dom, praca, dom nie zauważyłam, że moja miesiączka jest jakaś inna nie taka jak zawsze. Więcej krwi, bardziej bolesna, dłuższa z dziwnie bordowym kolorem. No, ale przecież przemęczenie, może coś zjadłam i krew przybrała ciemniejszą barwę. Każde tłumaczenie dobre! Ale gdy to wszystko się przeciągało i minął tydzień a później kolejny, zaczęło coś mi świtać. To może jakieś zapalenie, przecież chodziłam na basen... kolejne dobre wytłumaczenie! Tak minął miesiąc i nic się nie zmieniło... no dobra zdecydowanie za długo nigdy tak nie było. Mam koleżanki z tak długimi okresami krwawienia ale ja należałam do tej rzadkiej grupy dwa/trzy dni i po sprawie...a tu miesiąc coś zdecydowanie nie grało! Zapisałam się na wizytę dobrze, że akurat miała wolne przed świętami  tłumaczyłam sobie, że będzie więcej czasu. Ta więcej czasu przed świętami...zakupy, sprzątanie, znowu gonitwa, ale jakoś udało mi się pójść i nie przegapić wizyty. Wizyta..... pamiętam wzrok pani doktor i słowa "Nie czytaj nic w internecie, to może być zupełnie co innego wiele chorób daje takie objawy. Przyjedziesz jutro do mnie na oddział pobierzemy wycinki i zaczekamy na wynik badań. Musisz być też przygotowana, że wyniki potwierdzą nowotwór a wtedy operacja radykalna, i dalsze leczenie. Nie myśl o tym zobaczymy się jutro" Wróciłam do domu i zamiast zabrać się do lepienia uszek zasiadłam przed komputerem. Oczywiście wujek i lekarz google w jednej osobie poszedł w ruch, strona za stroną a ja byłam coraz bardziej przerażona, coraz większy miałam mętlik w głowie. Słowa na forach... nowotwór, rak szyjki macicy, operacja radykalna, chemioterapia, wycięcie jajników i macicy... ale że cooo?! Rano jechałam do szpitala na oddział do pani doktor w nie najlepszym nastroju. W nocy nie mogłam spać, kręciłam się z boku na bok, co przysnęłam to się budziłam, żeby nie zaspać. Pojechałam z mamą a całą drogę byłam milcząca a w głowie tysiące myśli. A może to jednak nie nowotwór, może to coś innego?! Na oddział przyszłam ze skierowaniem na zwykłej kartce w kratkę bo pani doktor skończyły się druczki, na szczęście nikt się tym nie przejmował i zanim wypełniłam wszystkie karty i przeprowadzony został ze mną wywiad na moim nadgarstku pojawiła się magiczna opaska oddziałowa a w ręku trzymałam pliczek skierowań i wskazówek gdzie iść. Badanie krwi, moczu, prześwietlenie płuc (heloł po co mi prześwietlenie płuc?!) a na koniec pobranie wycinków. Na oddziale panowała fajna przedświąteczna atmosfera, po korytarzu spacerowały ciężarne, które musiały zostać i ja leżąca sama w sali z perspektywą nowotworową... Super po prostu o niczym innym nie marzyłam. Pani doktor przyniosła mamie wigilijnego pieroga a ja próbowałam choć na chwilę zamknąć oczy i zostawić to wszystko. Odciąć się od tego. Po świętach miałam dostać wyniki. Wyniki, które wywróciły moje życie do góry nogami. Wyniki, których raczej nie spodziewałam się otrzymać chociaż gdzieś już byłam przygotowywana na najgorsze. Święta minęły nerwowo, bo jak tu być spokojnym i cieszyć się atmosferą jak nad głową cały czas lat myśl o chorobie. Starałam się jak mogłam o tym nie myśleć, ale najzwyczajniej się nie dało! 
Nadal nie mogę uwierzyć w telefon jaki odebrałam. Byłam w pracy powiedziałam o podejrzeniach koleżankom i wszystkie czekałyśmy na wyniki jak na szpilkach. Pani doktor zadzwoniła. Z całej rozmowy zakodowałam tylko, że się potwierdziło, że mam stawić się w klinice 4 stycznia ( 4 stycznia? to przecież za parę dni!), że skierowanie już jest na izbie, że na oddziale o wszystkim wiedzą a profesor już na mnie czeka. Nawet nie zapamiętałam nazwiska lekarza, który miał mnie dalej prowadzić! Gdy wszyscy szykowali kreację na ostatni dzień roku ja szykowałam torbę do szpitala. Pidżama, szczoteczka do zębów, kapcie, ręcznik, szampon, mydło. Gdy wszyscy robili ostatnie zakupy sylwestrowe ja pakowałam książkę, talerzyk, kubek, skarpetki i szykowałam się na największą bitwę w swoim życiu. Szykowałam się na walkę z parszywym dziadem... z NOWOTWOREM!!!
         
cdn.....

sobota, 14 stycznia 2017

Misja 2017- o planach i celach!


Według specjalistów spisanie swoich postanowień i celów gdzieś na kartce albo mówieni o nich głośno prowadzi do pełnej realizacji. Więc jeśli tak mówią specjaliści postanowiłam spisać i mówić ( a raczej napisać) głośno o swoich na planach, postanowieniach i celach na 2017r. Jest ich sporo, ale zawęziłam do 10 :) Mam nadzieję, że chodź w połowie je spełnię. Oczywiście kolejność jest przypadkowa!

                                           1. FLYSPOT I SKOK SPADOCHRONOWY
Od dawna marzę żeby skoczyć ze spadochronem. Z roku na rok odkładam to i nie wiem dlaczego. Czekałam chyba na lepszy moment, albo po prostu się tego bałam. Choroba nauczyła mnie, żeby doceniać chwilę i dążyć do spełniania swoich marzeń. Życie jest za krótkie żeby odkładać różne rzeczy na później. Tak wiec trzeba postawić pierwszy krok a później pójdzie już z górki.


2. POLE DANCE 
Jestem zakochana w pole dance! To prawda trzeba poświecić dużo, treningi są męczące, wszystko boli, wszędzie siniaki i obtarcia... ale efekt końcowy mobilizuje do dalszej ciężkie pracy. Niestety jedną z większych wad jest nie systematyczność a to w tym sporcie jest dużym kłopotem. Opuścisz jeden trening a później są od nowa musisz przyzwyczajać swoje ciało.


3. TAJLANDIA  I KAMBODŻA
Każdy marzy o podróżach i ja też! O zobaczeniu nowych miejsc, o spotkaniu nowych ludzi, kultur. W końcu się odważyłam na tak odległą wyprawę. Cieszę się bardzo tym bardziej, że wybieram się tam razem z ekipą HollyCow, a to gwarantuje świetną zabawę, świetnych ludzi i świetną przygodę!




4. JARMARKI BOŻONARODZENIOWE
Pierwszy jarmark zaliczony- jarmark lwowski :) Przede mną jeszcze wiele, ale to plany długoletnie. Chciałabym zobaczyć w tym roku dwa albo trzy. Myślałam o naszym Wrocławiu, Pradze i Dreźnie, chociaż nie wykluczam Berlina lub Wiednia.


5. MOJA WYMARZONA SYPIALNIA
Nowy dom, nowy ogród to musi być i nowa, wymarzona sypialnia. Wszystko minimalistyczne w szaro-białych barwach, trochę drewna. Uwielbiam styl skandynawski, jest minimalistyczny i bardzo praktyczny, ale jednocześnie bardzo przytulny. Same naturalne dodatki. Jednak najważniejsze jest łóżko... musi być duże! 



6. REJS PO MORZU BAŁTYCKIM
W czasie choroby poznałam wspaniałych ludzi, ludzi z pasją, ludzi, którzy robią coś dla innych. Tak poznałam Magdę i Agatę dziewczyny z Fundacji Onkorejs- Wybieram Życie i Stowarzyszenia Niebieski Motyl. Pisałam już o Onkorejsie (Marsz Granicami Polski, w którym brałam udział) i Motylach (warsztaty terapeutyczne dla osób onkologicznych) w tym roku dzięki nim i dużej pracy wielu osób będę miała okazję popłynąć w dwóch rejsach :) Pierwszy 3 dniowy Kołobrzeg- Gdynia na S/Y Pogoria, drugi dłuższy bo tygodniowy rejs Gdynia- Bornholm- Karlstrona- Gdynia na S/Y Zawisza Czarny. Będzie to duża przygoda,ale i duże wyzwanie. Już nie mogę się doczekać :)


7. PRZEJDĘ 1000KM 
Rok 2016 zakończyłam z 624 przebytymi kilometrami na nogach! Ten wynik zrobiłam w ciągu pół roku od zakończonego leczenia. Nie mogłam jeździć na rowerze, rolkach czy pływać, ale mogłam chodzić i chodziłam. Jak widać sporo przeszłam :) W tym roku podwyższam licznik i mocno wierzę, że to się uda bo przecież czeka mnie druga edycja Onkorejsu Marszu Granicami Polski i ponad 100km w tydzień. Ten rok zaczynam w Bieszczadach a więc będzie trudniej niż rok temu... super nie ma to jak wyzwania!  

8. OKTOBERFEST
W ubiegłym roku byłam już bliska odwiedzenia największego w Europie festiwalu piwa, w ramach wycieczki do Landshut. Niestety byłam o parę tygodni wcześniej niż odbywający się pod koniec września festiwal. W tym roku Oktoberfest jest na mojej liście "do zrobienia". Już na samą myśl czuję smak regionalnych przysmaków, słyszę ten gwar, widzę ludzi ubranych w regionalne stroje :)

   
9. ZDOBĘDĘ SZCZYT DO KORONY GÓR POLSKI
Na pewno się uda! Przy okazji Onkorejsu Granicami Polski i mojego pobytu w Ustrzykach Górnych mam zamiar zdobyć Tarnicę. Chciałaby zdobyć najwyższą polską górę, czyli Rysy. Czy mi się to uda zobaczymy. Wszystko będzie zależeć od warunków pogodowych oraz od mojego organizmu. Chociaż go przygotowuję na wysiłek fizyczny, może mi odmówić posłuszeństwa.



10. BĘDĘ BARDZIEJ SYSTEMATYCZNA 
Tak to chyba powinno być na pierwszym miejscu :) Bo żeby zrealizować wszystkie moje plany, cele i postanowienia muszę być systematyczna w dążeniu do ich realizacji. Dużą systematyczność muszę zachować podczas pole dance, bo tylko systematyczność da efekty :) Postaram się bardzo i mam nadzieję, ze mi się to uda!

Oczywiście są jeszcze drobne cele i plany do zrealizowania, ale najważniejsza jest ta 10-tka. Tak więc będzie się działo i nie przewiduję, aby coś poszło nie tak. Chyba za bardzo jestem uparta :)

A Wy macie swoje postanowienia? Czy kolejny rok przemknie Wam i okaże się, że nic nie zrobiliście aby spełnić swoje chociaż jedno swoje marzenie?!

niedziela, 8 stycznia 2017

Tu się zaczyna i kończy Europa, czyli witamy na Zakarpaciu! cz.I

"Tu się zaczyna i kończy Europa", tak o Zakarpaciu pisał Marek Koprowski. A mieszkańcy mówią "Tu nie Ukraina, tu Zakarpacie". Ile w tym prawdy postanowiłam sprawdzić sama. Zakarpacie, to jeden z najciekawszych ukraińskich regionów. Ten mały obwód w Ukrainie graniczy z czterema państwami - Węgrami, Słowacją, Rumunią i Polską. Zakarpacie udało mi się odwiedzić w okresie noworocznym. Wyjazd trwał 5 dni. A będąc na Zakarpaciu udało mi się odwiedzić również Lwów :) Podzieliłam wpis na dwie części. Dziś pierwsza, w której znajdziecie trochę ciekawostek o Zakarpaciu oraz praktyczny poradnik. Druga części to fotorelacja z wyjazdu. Mam nadzieję, że spodoba się Wam ten rodzaj mojej opowieści o kraju naszych sąsiadów :)

Co warto wiedzieć o Ukrainie i Zakarpaciu....
I.
Paszport i wiza
Ukraina nie jest członkiem Unii Europejskiej dlatego aby wjechać na jej teren musimy mieć ważny paszport! Przekroczyć granicę polsko-ukraińską można w czternastu miejscach ( 8 miejsc drogowych i 6 kolejowych), ja akurat przekraczałam granicę na przejściu Hrebenne- Rawa Ruska. Czas oczekiwania na przejściu... to zależy od sezonu i natężenia ruchu, może to być 2 godziny ale równie dobrze 6. Wiza?! Wiza nie jest potrzeba, ale na przejściu wypełnia się karteczkę emigracyjną z informacją o celu podróży. Karteczka jest podbijana i należy zachować ją aż do wyjazdu z Ukrainy. Jeżeli ją zgubimy musimy liczyć się z dużymi karami. Jeżeli  jest to wyjazd zorganizowany wypełnienie karteczki nie jest konieczne.

II.
Mobilność i płatności
Oczywiście wyjeżdżając z Polski tracimy naszą sieć, możemy korzystać z reamingu, ale lepszym rozwiązaniem jest kupienie karty jednego z ukraińskich operatorów. Ja wybrałam Life (Vodafone), karta kosztuje ok. 50UAH (hrywny ukraińskie, ok. 10zł). Zasięg bardzo dobry za wyjątkiem terenów górzystych. We Lwowie w hotelach czy restauracjach bez problemu połączymy się z wi-fi. Walutą ukraińską jest hrywna ukraińska UAH, w obiegu są zarówno banknoty jak i monety (kopiejki), najlepiej wymienić nasze złotówki zaraz po przekroczeniu granicy na stronie ukraińskiej. W mniejszych miastach może być z tym problem. Bez problemu wymienimy też euro i dolary. We Lwowie w kawiarniach czy sklepach możemy płacić również kartą.


III. 
Język 
Bez problemowo można porozumieć się w jęz. polskim. Jeśli boisz się jechać tylko dlatego, że nie znasz angielskiego lub nie władasz nim biegle, nie musisz się o to martwić. Szybciej i łatwiej porozumiesz się po polsku niż po angielsku.

IV.
Co możemy przewieźć
Wiadomo, że ceny na Ukrainie niektórych produktów są znacznie przystępniejsze niż w Polsce. Największa różnica cenowa widoczna jest w produktach alkoholowych, tytoniowych i słodyczach. Ceny są prawie 6-krotnie niższe niż w Polsce. Pamiętajmy, że możemy przewieźć 1l napoi alkoholowych powyżej 22%, 4l wina, 16 puszek piwa i karton papierosów. Warto zaopatrzyć się w słodycze :) Polecam czekoladki z Rochen, firmy, której właścicielem jest  Petro Porochenko prezydent Ukrainy.

V.
Jedzenie
Zawsze wychodzę z założenia, że jeżeli jedziesz w nowe miejsce, to trzeba spróbować lokalnych przysmaków. Przecież regionalne potrawy to część kultury danego miejsca. Specjałem zakarpackim jest solanka, czyli zupa mięsna z oliwkami, cytryną i koniecznie z dodatkiem kwaśnej śmietany i oczywiście borsh galicyjski podawany często z pierogiem nadziewanym mięsem.


Warto spróbować gołąbków z kiszonej kapusty nadziewanej mięsem, kaszą gryczaną czy grzybami. Kuchnia ukraińska jest zbliżona do naszej. A gdzie iść na smaki Ukrainy? Do Baczewskiego (niestety do jednej z najlepszych restauracji we Lwowie są spore kolejki i najlepiej rezerwować miejsce z większym wyprzedzeniem), na odpoczynek miedzy zwiedzaniem rynku, muzeów czy świątyń warto przysiąść na kawę w Kryivka lub Gasova Lampie, natomiast wieczorem warto odwiedzić Kumpla. W każdym z tych miejsc znajdziemy świetne jedzenie i świetny klimat :)
VI.
Jarmark Bożonarodzeniowy
Warto przyjechać do Lwowa w okresie noworocznym aby zobaczyć jarmark bożonarodzeniowy. W większej części Ukraina jest prawosławna dlatego święta Bożego Narodzenia obchodzone są dwa tygodnie później niż katolickie. Historia lwowskiego jarmarku nie jest tak długoletnia jak innych europejskich jarmarków, ale z roku na rok jarmark jest coraz większy i coraz piękniejszy. Jarmarkowe kramiki rozstawione są na lwowskim rynku, prospekcie Svobody i placu wokół Opery.


Na kramikach znajdziemy wyroby lokalnych rzemieślników od artykułów ludowych (wełniane rękawiczki, skarpety czy koszule z ludowym haftem), czy stragany z pamiątkami- wszędzie pełno pocztówek, magnesów, kubków itp. po budki z regionalnymi przysmakami- miody pitne, grzane wino, kiełbaski, ziemniaki. Jarmarkowi towarzyszy wiele imprez czy pochodów. Jest bardzo kolorowy i wesoły. Wieczorne iluminacje świetle dopełniają klimatu. Fajnie było to wszystko zobaczyć i poczuć raz jeszcze magie przedświąteczną :) Jednym z moich postanowień, nie tylko na ten rok jest odwiedzenie wszystkich jarmarków bożonarodzeniowych w Europie. Jeden już odwiedziłam, chociaż nie był planowany :) i to już na początku roku!




VII.
Motoryzacji i komunikacja miejska
Jedną z ciekawszych rzeczy na Zakarpaciu ( nie wiem jak jest w innych częściach kraju, ale podejrzewam że tak samo) jest motoryzacja! Nie jestem fanem tej dziedziny i odróżniam parę marek i model samochodów, ale tu miałam wrażenie jakbym cofnęła się w czasie. Często przystawałam i patrzyłam zafascynowana co jeździ po ukraińskich drogach.... To dziwne uczucie kiedy widzisz samochody takie jak na polskich drogach a między nimi auto, które masz wrażenie, że zaraz się rozpadnie! Pamiętacie teledysk "Nas niedogoniat" zespołu TATU?! Tam jest taka ciężarówka :) takich ciężarówek na Zakarpaciu jest pełno zwłaszcza w regionie Karpat. Po tej wyprawie na pewno nie będę też narzekać na jakość polskich przewoźników :). Jedną z ciekawostek jest kasownik :) 


Następna część już niedługo :)....
Do zobaczenia!





poniedziałek, 26 grudnia 2016

Ostatnie 365 dni... nie lubię podsumowań!

Długo zastanawiałam się od czego zacząć... bo to nie jest podsumowanie kończącego się roku. Grudzień to miesiąc dla mnie wyjątkowy chociaż nigdy nim nie był. Miesiąc jak miesiąc z tą różnicą, że kończył rok i były święta, a więc wszechobecny szał zakupowy i bałagan, ludzie w amoku robiący zapasy jakby to był koniec świata! Im jestem starsza tym bardziej tego nie lubię! Wszystko zmieniło się 365 dni temu... (nadal nie lubię całej tej otoczki grudniowej), wszytko zmieniło się w ciągu jednego grudniowego dnia. Teraz nie wiem czy był to dzień kiedy poszłam do lekarza czy był to dzień kiedy odebrałam telefon, a może to było później gdy jechałam w mroźny styczniowy poranek do kliniki?! Gdy wszyscy w szale biegali za prezentami, z listą zakupów świątecznych ja czekałam na diagnozę, powoli przygotowywałam się do najcięższego etapu w moim życiu.... i robiłam listę rzeczy potrzebnych do szpitala! Gdy wszyscy szykowali się na pożegnanie starego roku ja pakowałam torbę. Nadal ciężko mi uwierzyć, że to działo się naprawdę, że przeszłam przez to wszystko. Czasami ma wrażenie, że to działo się gdzieś poza mną, jakbym wyszła ze swojego ciała i czekała aż minie okres choroby a ja znowu wrócę.... Gdy wszyscy robili podsumowanie roku a później postanowienia i plany ja nakładałam zbroję by zacząć walkę z nowotworem. Nie prosiłam się o niego, nie czekałam na niego, nie zapraszałam go do swojego życia, ale skoro już zawitał musiałam zrobić wszystko aby jak najszybciej go wyprosić. Moim postanowieniem noworocznym, planem i celem była tylko choroba! 24 godziny, 7 dni w  tygodniu, dzień za dniem była tylko walka. Wszystkie myśli skierowane w jeden punkt, wszystkie siły zebrane i skumulowane dla jednego celu... by wyzdrowieć i wrócić. Wrócić do rodziny, przyjaciół, pracy... 

Operacja, chemioterapia, radioterapia...etap za etapem, powoli małymi kroczkami przybliżałam się do dnia, kiedy usłyszałam "Jesteś zdrowa, zmian nie znaleziono"! Kosztowało to dużo sił, nie tylko mnie ale również wszystkich w moim otoczeniu. Rodziców bo przecież choruje ich jedyne dziecko...przyjaciół bo zdali sobie sprawę, że ta choroba dotyka każdego niezależnie od wieku, że jest tak blisko nas, że to może przytrafić się również im... lekarzy i pielęgniarki bo pomimo tego, że byłam kolejnym pacjentem, kolejnym numerem do statystyki, byłam też jednym z młodszych pacjentów na oddziale...! U wszystkich z nich widziałam czasami łzę w oku chociaż u każdego ta łza była inna. Każdy jak mógł starał się być ze mną, niektórzy na odległość inni bliżej. Każdy przeżywał to na swój sposób. Wiem jak ciężko im było, jak zastanawiali się jak ze mną rozmawiać, czy mnie nie urażą, czy w ogóle chcę rozmawiać, czy mam siły?! Wiem jak przeżywali to gdy jechałam na salę operacyjną, jak czekali na telefon ode mnie że wszystko jest dobrze, jak nie mogli się skupić w pracy bo właśnie odbierałam wyniki. Jak cieszyli się ze mną gdy przekazywałam informację, że wracam do pracy :)

Mówi się, że to co Cię nie zabije to Cię wzmocni, że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło! Może coś w tym jest, może gdzieś to było zapisane, że trafiło na mnie... bo teraz jestem silniejsza, bo teraz inaczej patrzę na wiele rzeczy, bo teraz umiem cieszyć się z drobnostek.... ale gdyby nie choroba wiele rzeczy w moim życiu by się nie przytrafiło. Może to było przeznaczenie? Nie poznałabym dziewczyn z Niebieskiego Motyla i choć dzielą nas kilometry jesteśmy jak rodzina. Nie dowiedziałabym się, że Pani Zosia z bloku obok też choruje a myślałam, że tylko zmieniła fryzurę. Nie zobaczyłabym reportażu o "wariatkach", które wyruszyły w tygodniowy rejs po Morzu Bałtyckim będąc albo w czasie leczenia onkologicznego albo po. A teraz sama jestem członkiem tej "wariackiej" załogi :) Nie przeszłabym 600km w pół roku i nie zaczęła zdobywać Korony Gór Polski. Nie zaczęłabym nawet pisać i znowu bym odłożyła ten pomysł na później. Nie zaczęłabym realizować swoich marzeń bo zawsze znalazłabym wymówkę...
 
Drogi raczku nieboraczku,
Dziękuję za wszystko, bo chociaż chciałeś wyrządzić mi krzywdę, chciałeś pozbawić sił i przejąć kontrolę nad mną to ci się to nie udało. To ja wygrałam. Dałeś mi więcej niż sobie wyobrażasz i na pewno nie sądziłeś że tak to się skończy. Jestem ci niezmiernie wdzięczna za tą krótką acz ciężką i toksyczną znajomość, ale bez ciebie nie byłabym nowym i lepszym człowiekiem!!! To dzięki Tobie jestem tu!
P.S. Następnym razem zastanów się parokrotnie czy warto ze mną zadzierać!!!  

Dziękuję też WAM! Dziękuję za wizyty w szpitalu i wysłuchiwanie moich opowiadań o cewniku :) Dziękuję za dostarczone czekolady, chociaż nie mogłam ich jeść. Dziękuję za paru godzinne czekanie pod gabinetem lekarskim tylko po to aby dowiedzieć się, że to nie tu. Dziękuje, że jechaliście ze mną na naświetlania a później na frytki do McDonalda, Dziękuję za stosy dostarczanych książek, dziękuję za Anioła, który nade mną czuwał, dziękuję za fioletowego hiacynta w szklanej doniczce,w której moja mama teraz rozrabia farbę do włosów. Dziękuję, że wytrzymujecie wszystkie moje pomysły i moje gadulstwo :)