poniedziałek, 26 grudnia 2016

Ostatnie 365 dni... nie lubię podsumowań!

Długo zastanawiałam się od czego zacząć... bo to nie jest podsumowanie kończącego się roku. Grudzień to miesiąc dla mnie wyjątkowy chociaż nigdy nim nie był. Miesiąc jak miesiąc z tą różnicą, że kończył rok i były święta, a więc wszechobecny szał zakupowy i bałagan, ludzie w amoku robiący zapasy jakby to był koniec świata! Im jestem starsza tym bardziej tego nie lubię! Wszystko zmieniło się 365 dni temu... (nadal nie lubię całej tej otoczki grudniowej), wszytko zmieniło się w ciągu jednego grudniowego dnia. Teraz nie wiem czy był to dzień kiedy poszłam do lekarza czy był to dzień kiedy odebrałam telefon, a może to było później gdy jechałam w mroźny styczniowy poranek do kliniki?! Gdy wszyscy w szale biegali za prezentami, z listą zakupów świątecznych ja czekałam na diagnozę, powoli przygotowywałam się do najcięższego etapu w moim życiu.... i robiłam listę rzeczy potrzebnych do szpitala! Gdy wszyscy szykowali się na pożegnanie starego roku ja pakowałam torbę. Nadal ciężko mi uwierzyć, że to działo się naprawdę, że przeszłam przez to wszystko. Czasami ma wrażenie, że to działo się gdzieś poza mną, jakbym wyszła ze swojego ciała i czekała aż minie okres choroby a ja znowu wrócę.... Gdy wszyscy robili podsumowanie roku a później postanowienia i plany ja nakładałam zbroję by zacząć walkę z nowotworem. Nie prosiłam się o niego, nie czekałam na niego, nie zapraszałam go do swojego życia, ale skoro już zawitał musiałam zrobić wszystko aby jak najszybciej go wyprosić. Moim postanowieniem noworocznym, planem i celem była tylko choroba! 24 godziny, 7 dni w  tygodniu, dzień za dniem była tylko walka. Wszystkie myśli skierowane w jeden punkt, wszystkie siły zebrane i skumulowane dla jednego celu... by wyzdrowieć i wrócić. Wrócić do rodziny, przyjaciół, pracy... 

Operacja, chemioterapia, radioterapia...etap za etapem, powoli małymi kroczkami przybliżałam się do dnia, kiedy usłyszałam "Jesteś zdrowa, zmian nie znaleziono"! Kosztowało to dużo sił, nie tylko mnie ale również wszystkich w moim otoczeniu. Rodziców bo przecież choruje ich jedyne dziecko...przyjaciół bo zdali sobie sprawę, że ta choroba dotyka każdego niezależnie od wieku, że jest tak blisko nas, że to może przytrafić się również im... lekarzy i pielęgniarki bo pomimo tego, że byłam kolejnym pacjentem, kolejnym numerem do statystyki, byłam też jednym z młodszych pacjentów na oddziale...! U wszystkich z nich widziałam czasami łzę w oku chociaż u każdego ta łza była inna. Każdy jak mógł starał się być ze mną, niektórzy na odległość inni bliżej. Każdy przeżywał to na swój sposób. Wiem jak ciężko im było, jak zastanawiali się jak ze mną rozmawiać, czy mnie nie urażą, czy w ogóle chcę rozmawiać, czy mam siły?! Wiem jak przeżywali to gdy jechałam na salę operacyjną, jak czekali na telefon ode mnie że wszystko jest dobrze, jak nie mogli się skupić w pracy bo właśnie odbierałam wyniki. Jak cieszyli się ze mną gdy przekazywałam informację, że wracam do pracy :)

Mówi się, że to co Cię nie zabije to Cię wzmocni, że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło! Może coś w tym jest, może gdzieś to było zapisane, że trafiło na mnie... bo teraz jestem silniejsza, bo teraz inaczej patrzę na wiele rzeczy, bo teraz umiem cieszyć się z drobnostek.... ale gdyby nie choroba wiele rzeczy w moim życiu by się nie przytrafiło. Może to było przeznaczenie? Nie poznałabym dziewczyn z Niebieskiego Motyla i choć dzielą nas kilometry jesteśmy jak rodzina. Nie dowiedziałabym się, że Pani Zosia z bloku obok też choruje a myślałam, że tylko zmieniła fryzurę. Nie zobaczyłabym reportażu o "wariatkach", które wyruszyły w tygodniowy rejs po Morzu Bałtyckim będąc albo w czasie leczenia onkologicznego albo po. A teraz sama jestem członkiem tej "wariackiej" załogi :) Nie przeszłabym 600km w pół roku i nie zaczęła zdobywać Korony Gór Polski. Nie zaczęłabym nawet pisać i znowu bym odłożyła ten pomysł na później. Nie zaczęłabym realizować swoich marzeń bo zawsze znalazłabym wymówkę...
 
Drogi raczku nieboraczku,
Dziękuję za wszystko, bo chociaż chciałeś wyrządzić mi krzywdę, chciałeś pozbawić sił i przejąć kontrolę nad mną to ci się to nie udało. To ja wygrałam. Dałeś mi więcej niż sobie wyobrażasz i na pewno nie sądziłeś że tak to się skończy. Jestem ci niezmiernie wdzięczna za tą krótką acz ciężką i toksyczną znajomość, ale bez ciebie nie byłabym nowym i lepszym człowiekiem!!! To dzięki Tobie jestem tu!
P.S. Następnym razem zastanów się parokrotnie czy warto ze mną zadzierać!!!  

Dziękuję też WAM! Dziękuję za wizyty w szpitalu i wysłuchiwanie moich opowiadań o cewniku :) Dziękuję za dostarczone czekolady, chociaż nie mogłam ich jeść. Dziękuję za paru godzinne czekanie pod gabinetem lekarskim tylko po to aby dowiedzieć się, że to nie tu. Dziękuje, że jechaliście ze mną na naświetlania a później na frytki do McDonalda, Dziękuję za stosy dostarczanych książek, dziękuję za Anioła, który nade mną czuwał, dziękuję za fioletowego hiacynta w szklanej doniczce,w której moja mama teraz rozrabia farbę do włosów. Dziękuję, że wytrzymujecie wszystkie moje pomysły i moje gadulstwo :) 



poniedziałek, 5 grudnia 2016

Muzykoterapia i... hygge!

Mówi się, że muzyka łagodzi obyczaje, nie wiem na ile jest w tym prawdy, ale na pewno muzyka poprawia samopoczucie :) Przynajmniej moje! Nie jestem fanką jakiegoś specjalnego gatunku, tak na prawdę lubię każdy rodzaj muzyki. To co słucham zależy od mojego nastroju, pogody za oknem czy tego co w danej chwili robię. Przekrój gatunkowy na mojej playliście jest kolorowy jak tęcza :)
W ostatnim czasie miałam okazję być na trzech koncertach. Każdy koncert inny tematycznie, każdy inny gatunkowo i choć nie wszystkie mnie zachwyciły to fajnie było być ich częścią. Ale po kolei...

Pierwszy koncert "Koncert muzyki filmowej z orkiestrą Tomka Szymusia" I jak sama nazwa wskazuje był to koncert z wykorzystaniem ścieżki dźwiękowej z znanych, mniej znanych i kultowych już filmów. A na scenie Justyna Steczkowska, Mietek Szcześniak, Andrzej Piaseczny czy Krzysztof Cugowski. Chociaż zdecydowanie wole oryginalne wersje to fajnie było usłyszeć "She's like the wind" w wykonaniu Cugowskiego, piosenki z "Króla Lwa" w wykonaniu Piaska czy "Gladiatora". Czy poszłabym jeszcze raz? Nie wiem, pewnie bym się zastanowiła dłużej nad kupnem biletu, ale przecież trzeba poznać wszystkie aspekty kultury :)   

Drugi koncert Dawida Podsiadło i jego trasa koncertowa Antande Cantable Tour z gościem specjalnym Mela Koteluk. Jak dla mnie czad :) Zupełnie inne aranżacje, wersje koncertowe znanych piosenek zdecydowanie lepiej przypadły mi do gustu niż te słyszane w radio. Zdecydowanie polecam :) I nie tylko chodzi o tą trasę koncertową, polecam wszystkie koncerty Dawida.

Trzeci koncert, tak naprawdę byl dla mnie czymś nowym. Koncert z okazji odbywających się Targów Muzycznych w Warszawie i festiwalu "Co jest grane" Skusiłam się na niego tylko ze względu na występ Krzysztofa Zalewskiego. Ostatnio polubiłam jego utwory. Jeśli nie mieliście okazji ich posłuchać koniecznie kupcie płytę czy posłuchajcie na TIDAL'u. Jednak największym odkryciem jest niewątpliwie Mary Komosa. :) Dziewczyna ma niewątpliwie talent a jej utwory są dojrzałe i bardzo ciekawe!

Jednak to co ostatnio mnie zafascynowało i zainteresowało to hygge! Co to jest? Słowo brzmiące dość dziwnie. Hygge to duńska filozofia szczęścia, która pokazuje jak w codziennych czynnościach celebrować życie. To nie jest kolejna pozycja z cyklu 50 lekcji do szczęścia, to nie jest kolejna pozycja o pozytywnym nastawieniu. Hygge to cała filozofia życia począwszy od porannej kawy wypitej w biegu, spotkania z przyjaciółmi, po wystrój naszego domu i czy rodzinną kolację.     


Hygge może być wszystko. Muzyka, książka, film, jedzenie, spacer, ogród, zakupy... Może dlatego, że Duńczycy potrafią hyggować są uważani za jedna ze szczęśliwszych nacji na świecie. Więc dlaczego i my nie mielibyśmy?! Jeżeli chcielibyście poznać bliżej filozofie hygge polecam Wam książke "Hygge. Duńska sztuka szczęścia" Książka napisana w bardzo fajny sposób a do tego z dużą ilością pięknych zdjęć. A przy okazji może być fajnym prezentem na mikołajki lub na gwiazdkę :)

Na razie uciekam hyggować :)  
P.S. Do swojej playlisty dołączyła hyggemuzyka :)

sobota, 22 października 2016

O polskiej ksieżniczce gdzieś w Bawarii....

Wiele razy słyszałam, żeby podczas chemioterapii i radio nigdzie nie powinno się wyjeżdżać, bo zmiana klimatu jest nie wskazana. Czasami słyszałam tak absurdalne argumenty od osób chorych, że zaczynałam się zastanawiać czy faktycznie wyjazd może mi zaszkodzić.?! Słyszałam chociażby o tym, że wyjazd na drugi kraniec Polski może pogorszyć mój stan zdrowia i jest to niewskazane. Dziwne, że tak mówią też lekarze, bo przecież to oni niejednokrotnie karzą jechać nam setki kilometrów tylko po to by zrobić badania w innym ośrodku. Na szczęście moja Pani Doktor nie widziała przeciwwskazań, ale kazała zachować zdrowy rozsądek. A jak wyjazd to tylko w formie największego nic nie robienia :)  Pomimo zielonego światełka na wyjazdy sama czułam, że jeszcze to  nie jest dobry czas, dlatego dalekie wyjazdy zamieniłam na krótkie wycieczki po okolicy. Zresztą mój schemat leczenia nie pozwalał mi na tego typu wojaże. Na dłuższy wyjazd zdecydowałam się już tydzień po zakończonym leczeniu. Weekend w Toruniu dobrze mi zrobił. Odpoczęłam, oderwałam się od tego wszystkiego co działo się przez ostatnie pół roku. Pojechałam w innym kierunku niż Lublin, w innym kierunku niż szpital! Zaczęłam nabierać sił zarówno witalnych jak i psychicznych. Czułam, że czas choroby wykończył mnie bardziej psychicznie, czułam zmęczenie. Później był Onkorejs Granicami Polski i wyprawa w góry ( relacje z tych wypraw znajdziecie kilka wpisów wcześniej).

We wrześniu przy okazji wycieczki firmowej odwiedziłam urokliwe miasteczko w Niemczech. Landshut bo o nim mowa leży w Bawarii nad rzeką Izarą. Powstało już XIIw. Do rozkwitu miasteczka przyczyniła się polska księżniczka Jadwiga Jagiellonka, córka Kazimierza Jagiellończyka. Założyła m.in. teatr. Od 1903r. w okresie czerwca i lipca organizowane jest Wesele w Landshut. Jest to miejski festiwal, które upamiętnia ślub Księcia Jerzego Bogaty z polską Księżniczką. Bliskość Monachium, bo tylko godzina drogi jest kolejną zaletą tego miasteczka więc jeśli tylko będziecie w okolicy zajrzyjcie tu koniecznie.




Na stare miasto wchodzimy pod bramą. Wszystkie uliczki mają schemat kratki, łączą się pod kontem prostym. Brukowane uliczki są cudowne. Niestety nie nadają się na spacer w szpilkach ;) Każda kamienica jest inna. Inaczej pomalowana, ale wszystko jest w tym samym stylu więc nie odczuwa się capaniny.... Główna ulica jak i uliczki boczne pełne są ogródków pełnych mieszkańców i turystów. Wszędzie słychać gwar. Rano miejsce ogródków zamienia się na stragany warzywne :)








 Na bulwarach po obu stronach rzeki ustawione są leżaki. W dzień są idealnym miejscem na kawę z przyjaciółmi po spacerze, natomiast wieczorem tętnią życiem. Ja akurat wybrałam się w porze wieczornej. Zachód słońca nad rzeką, kieliszek wina, lekki wiaterek od strony rzeki i jej zapach... Mimo, że w środku miasta można odpocząć :) Uwielbiam takie klimaty!
Widok na rzekę miałam z hotelowego okna, a rano podczas śniadania w hotelowej restauracji mogłam obserwować mieszkańców. Jedni spieszyli się do pracy, inny do szkół, a jeszcze inni jeździli rowerami czy biegali na trasach wzdłuż rzeki.
                                                           
Czyż nie jest piękne?!
Żałuję tylko, że nie byłam tu parę tygodni później gdy zaczynała się Oktoberfest, ale nic straconego. Na pewno tu wrócę :)

sobota, 15 października 2016

Motyle są wśród nas!

Motyle piękne i kolorowe stworzenia. Motyle bez których świat byłby szary i ponury. Motyle małe i niepozorne, ale potrafiące przebyć długą drogę by dotrzeć tam gdzie są szczęśliwe. Motyle pokonują wiele przeszkód, czeka ich wiele pułapek, ale się nie poddają i lecą dalej! Ale Motyle to również dziewczyny ze Stowarzyszenia Niebieski Motyl, które miałam przyjemność poznać na warsztatach onkologicznych w Krakowie. To kobiety w różnym wieku z różnymi pasjami i zawodami. Każda jest inna jak ten motyl, każda pomimo przebytej choroby jest piękna, kolorowa i ma w sobie to coś. Coś co sprawia, że uśmiechasz się od ucha do ucha tak jak podczas spotkania z motylem :) 


O warsztatach usłyszałam przypadkiem, tak jak i o jego organizatorkach i stowarzyszeniu. Wszystko zaczęło się od Onkorejsu Granicami Polski (parę wpisów wcześniej...). Długo zastanawiałam się czy te warsztaty są dla mnie i czy powinnam się się zgłosić. Postanowiłam jednak się zgłosić. Teraz nie żałuję :) bo poznałam osoby, które podobnie jak ja przeszły lub przechodzą chorobę onkologiczna. Poznałam osoby, które dodają mi sił i wiary, wierzą tak jak ja, że wszystko się uda i będzie dobrze. Poznałam osoby, które mnie rozumieją bez słów. Wiem, że jeśli będę miała gorszy dzień, gdy będę stresować się nadchodzącymi badaniami kontrolnymi podniosą mnie na duchu i będą ze mną! Szybko zniknęły między nami bariery może dlatego że wspólne doświadczenie łączy ludzi nawet z różnych stron Polski.


Warsztaty pod hasłem "Coś dla ciała i ducha" A więc energetyczna zumba, nordic walking i poranne ćwiczenia :) Zajęcia z wizażu pod okiem Fundacji Piękniejsze Życie, którą poznałam będąc w czasie pobytu w szpitalu. W Końcu wiem jak profesjonalnie wykonać makijaż i doczepić rzęsy tak by nie skleić sobie oka, albo nie doczepić rzęs na brwiach :) Chociaż nadal uważam, że ja i makijaż to nie ta bajka to zjęcia były naprawdę bardzo sympatyczne. Odkryłam miliony drżeń w swoim ciele, ale nadal nie wiem czy były to drżenia z zimna, czy były to drżenia mięśni bo miały więcej ruchu a może były to drżenia z mojego wewnętrznego JA! Trudno określić zajęcia z TRE są inne. Mają w sobie coś z jogi czy pilatesu. Na pewno były czymś nowym i na pewno warto spróbować, nie są dla wszystkich nie każdy się w nich odnajdzie. Ja zdecydowanie wolę inną formę relaksu :) Rozmowa z onkologiem rozwiała wszelkie wątpliwości odnośnie leczenia, genów i markerów :) Otrzymałam tak dużo nowych informacji, mogłyśmy zadawać każde gnębiące nas pytanie. Pan doktor cierpliwie odpowiadał na wszystkie. I nie przestraszył się 17 kobiet, które zarzucały go pytaniami na wszystkie możliwe sposoby :) Chyba każda z nas czekała na zajęcia z psychoonkologiem. Zastanawiałam się czy będzie to kolejna pogadanka z cyklu " myśl pozytywnie, wszystko będzie dobrze, najważniejsze jest Twoje nastawienie itp." Jednak nie. Co prawda było też poniekąd i o tym bo przecież najważniejsze jest pozytywne myślenie. Zajęcia prowadzone według Terapii Simontona. Terapii, która ma nauczyć nas, że pozytywne myśli rodzą pozytywne emocje. Zrozumiałam, że ja jestem najważniejsza (i nie chodzi tu o negatywny egoizm). Bo jeśli nie zadbam o siebie, o swoje zdrowie to psychiczne też, to wszystko w moim otoczeniu będzie beznadziejne. Zrozumiałam jak ważne są moje nawyki, jak drobne przyjemności mogą wpływać na moje emocje. Kawa wypita w ulubionym kubku, spacer z psem, zapach nowej książki. Tak mało a tak dużo może zdziałać. To są moje siły witalne, które dodają mi energii. Wyrzucenie słów "nie chcę", "muszę", "nie mogę" i zamiana na inne z pozytywnym nastawieniem dają dużo. Praca z przekonaniami, praca nad wyzbyciem się stresu, wyzbyciem się strachu gdy otwierasz kopertę z wynikiem badania. To wszystko jeszcze przede mną, czeka mnie ciężka praca, ale mam wyznaczony kierunek i wyznaczoną nową ścieżkę. A to najważniejsze! I tak jak Motyl pokonam długą, z wieloma przeszkodami drogę, ale na końcu będzie moje miejsce, mój świat. Świat kolorowy z Motylami :)


P.S. Uciekam na kawę w ulubionym kubku :)
 

czwartek, 15 września 2016

Kochaj Życie!

W dzisiejszych czasach jesteśmy zbiegani, zamartwiamy się na każdym kroku, nie mamy na nic czasu. Nie zwracamy uwagi na drobne rzeczy, które powinny nas cieszyć. Choroba spowodowała, że moje spojrzenie na świat, na życie się zmieniło. Zaczęłam doceniać rzeczy banalne, rzeczy drobne. Zaczęłam kochać Życie :) A więc...



Za słońce i  księżyc, za gwiazdy i chmury, za wiatr i deszcz. Za zapach skoszonej trawy i konwalie w maju, za brzęczące pszczoły i pianie koguta. Za szum fal i ciszę w górach, za lasy i łąki, za tęczę i piasek pod stopami. Za psa i kota, za gołębie na starówce i muszki w wakacje. Za grzyby i jagody, za maliny i jabłka, za czekoladę i mascarpone. Za książki na półce i muzykę  w radiu, za muzea i wystawy, za kino i teatr. Za wino i precle, za podróże i lenistwo, za szpilki i zimowe kapcie, za czerwoną szminkę i olejek arganowy, za herbatę z sokiem malinowym i gofry z bitą śmietaną. Za lody ogórkowe i pistacje, za kasztany i orzechy laskowe, za tiramisu i zapiekanki na krakowskim Kazimierzu. Za strumyk i pasące się owce, za spadające liście i kolorowe kalosze, za motyle i biedronki, za bociany i mgłę nad polami. Za rosę na trawie i zapach palonych liści. Za bluzę z kapturem i koszulę w kratkę, za boyfrendy i espadryle. Za spóźniające się pociągi PKP i parawany na plaży, za  staruszków w przychodni ciągle narzekających i kolejki w sklepie, za korki i polskie drogi :)
Za molo w Sopocie i pierniki toruńskie, za Cylkady i Barcelonę, za oscypka i oręnżadę, za gumy Turbo i kinder bueno. Za piłkę ręczną i  pot na treningu, za rower i hulajnogę, za bałwana w zimie i królika wielkanocnego, za choinkę i bazie, za bez i rabarbar, za latte i tartę cytrynową. Za Kubusia Puchatka i Małego Księcia, za Muminki i Smerfy, za peeling kawowy i kąpiel perełkową. Za muszle i kamienie, za mięte i oliwę, za sushi i tortille, za uśmiech i łzy, Za taniec i jogę, za bieganie i spacery, za drewnianego anioła i kule śnieżne, za magnesy na lodówkę i drewniane cupagi. Za poranny szron na samochodach i szczypiący w nos mróz, za ślimaki i chrząszcza w trzcinie. Za Carrie Bradshow i Briget Jones, za Myszke Miki i Zegar z Pięknej i Bestii... :)

Kocham Życie!
A Ty za co je kochasz?...

niedziela, 28 sierpnia 2016

Onkorejs i Bug...

Wszystko zaczęło się pewnego poranka, kiedy trafiłam na reportaż o nich.... Starałam się zjeść śniadanie, chociaż moje jelita już zaczynały się buntować po ponad 3 tygodniowym naświetlaniu. Dawka zaczynała być męcząca, cokolwiek zjadłam zaczynało mi bulgotać, dojazdy na naświetlania też robiły swoje. Powoli wychodziło ze mnie zmęczenie i zniechęcenie. Zaczynałam odliczać dni, kiedy będzie koniec! 
Był taki moment, że jakikolwiek program bym nie włączyła, trafiałam na temat nowotworowy. Wszystko kręciło się wokół tego przeklętego skorupiaka. Miałam przełączyć dalej, ale coś mnie powstrzymało, a raczej ktoś mnie powstrzymał. Na ekranie zobaczyłam reportaż o nich... o osobach takich jak ja, takich, które walczą i się nie poddają. O osobach, które podjęły się czegoś, co dla nie jednego zdrowego było nie lada wyzwaniem, a co dopiero dla chorego. Reportaż obejrzałam, miał w sobie coś co nie pozwalało mi zapomnieć, coś co zmusiło mnie do sprawdzenia informacji o Fundacji Onkorejs- Wybieram Życie.


Dowiedziałam się, że planują nowy projekt i nowe wyzwanie. Zgłosiłam się, napisałam do Fundacji, że chciałabym dołączyć, chociaż szczerze mówiąc nie wiedziałam czy będę mogła, czy zakończę leczenie, no i czy do tego czasu nagromadzę tyle sił żeby wytrzymać.., ale skoro inni mogli to dlaczego nie ja! I tak to się wszystko zaczęło, zostałam uczestnikiem Onkorejsu Granicami Polski! 


Marsz organizowaliśmy sami, sami musieliśmy załatwić noclegi, wyżywienie, transport. Zaczął się długi etap przygotowań i nie tylko były to przygotowania logistyczne. O ile z kondycją było coraz lepiej, o tyle z pozostałymi przygotowaniami szło gorzej. Zaczęły się telefony do gmin, różnych ośrodków, sponsorów i mediów. Tysiące wysłanych meil z informacją o projekcie, tysiące telefonów namawiających do udziału! A na czym to wszystko polegało? Na przejściu 100km odcinków granicami Polski przez 34 grupy... Na samą myśl niejeden pomyślał "co za pomysł, jakim trzeba być wariatem, żeby porywać się na coś takiego i to w dodatku po chorobie onkologicznej"! A jednak... :)
Im bliżej był termin, tym bardziej zastanawiałam się czy dam radę, czy się nie wycofać, ale skoro powiedziało się A to trzeba powiedzieć i B a nawet i cały alfabet... i tak nastał dzień startu. Nikt nie mówił, że będzie lekko, nikt nie obiecywała luksusów. Było ponad 30st., słońce, czasami deszcz a nawet oberwanie chmur, noclegi w schroniskach i szkołach, były nasze nogi z dnia na dzień coraz bardziej zmęczone, podrapane, posiniaczone i coraz bardziej ciężkie. Z dnia na dzień coraz wolniej się szło, coraz ciężej było wstać... ale szliśmy dalej bo mieliśmy cel! Cel nie zawsze był punktem docelowym, miejscem odpoczynku, celem dla każdego z nas było co innego. Mój cel był we mnie, w mojej głowie.. moim celem nie było pokazanie jaka jestem twarda, moim celem było oczyszczenie i wyrzucenie wszystkich emocji jakie nagromadziły się przez ostatnie dni i miesiące. Moim celem byłam ja sama! Wiem brzmi dość patetycznie, ale czułam, że z każdym kolejnym krokiem, jestem wolniejsza od choroby...
Byli też oni, uczestnicy, którzy jak ja maszerowali, którzy po ciężkiej chorobie starają się żyć i czerpać z życia jak najwięcej!
Po drodze każdy z nas miał przygody, spotkał niezapomnianych ludzi, którzy pomogli, przygarnęli i wspierali podczas wędrówki. Były też widoki, które chyba rekompensowały wszystko ból i zmęczenie :) I ona, ciągnąca się leniwie, meandrująca, nie uregulowana, piękna... rzeka Bug. Tą jej granicami przemierzałam swój odcinek granicy.







Wiem jedno jesteśmy wariatami :) wariatami, którzy za rok też pójdą i nie będzie się liczyć pogoda i zmęczenie przejściem kolejnych 20km. Liczyć się będą towarzysze wędrówki, wspólnie wypita kawa, wspólne wejście na szczyt, wspólnie obejrzany zachód słońca, wspólnie zjedzona kanapka w przydrożnym rowie, wspólnie moczenie nóg w górskim strumyku czy w jeziorze. Liczyć będziemy się MY! MY, którzy pokonaliśmy nowotwór!      

Gdzieś na drodze 816

Pozostawiam Was ze zdjęciami z mojej Granicy. A jeżeli zachęci Was to do udziału w kolejnej edycji to zapraszam! Za rok też będziemy :)

Rzeka Bug

Zalew Husynne

Zalew Husynne

Gdzieś na szlaku- nadbużański szlak pieszy

Pałac Suchodolskich, to tutaj poczułam się jak księżniczka :)



środa, 10 sierpnia 2016

Góry, górki i pagórki, czyli Pokemony i Mario Bros!






Podobno życie to gra i coś w tym jest! Przez długi czas chodziłam od poziomu do poziomu zbierając bonusy, czasami gdzieś po drodze się potknęłam, ale szłam dalej bez żadnych emocji, przechodziłam do kolejnego etapu. Wszystko zaczęło się zmieniać gdy zagościł u mnie skorupiak. Utknęłam i ciężko było przejść dalej... Byłam jak Mario Bros, który traci swoje życia, bo dotyka go żółw, albo atakuje wróg. Moim żółwiem była chemia i naświetlania po, których czasami nie miałam siły ruszyć nawet palcem, nie miałam siły rozbijać głową klocków po monety, które by mnie wzmocniły. Jednak pojawiały się na drodze dobre grzyby, przywracały mi to co utraciłam.Wtedy starałam się dojść jak najdalej i zebrać jak najwięcej monet aby poprawić kondycję i dostać nowe życie!
Całej gry jeszcze nie przeszłam, tak wiele jest poziomów a na każdym znajduje swojego pokemona. Dobrego pokemona, który sprawia, że jestem naładowana energią, naładowana siłą i wiarą, że mogę więcej! Nie nie chodzę po mieście i ich nie łapię, moimi pokemonami i moimi monetami stała się natura a dokładniej góry. To od nich czerpię siłę na kolejne wyzwania. Odpoczywam i ładuję akumulatory. W tej grze mam 28 poziomów. Dlaczego 28? To proste tyle szczytów liczy Korona Gór Polski. A co ma wspólnego Korona Gór Polski z Pokemonami, Mario Brosem i ze mną? Każdy szczyt jest pokemonem, każda wyprawa jest kolejnym poziomem, na szlaku spotykam żółwie. Brzmi idiotycznie? Nie dla mnie... 

Mojego pierwszego pokemona złapałam 7 sierpnia. Data magiczna bo dokładnie pół roku temu 7 lutego dostałam swoją pierwszą chemię. Podobnie jak wtedy teraz na szlaku byłam nowicjuszem. Nie wiedziałam co, jak, po co, na co, jak to wszystko zniosę... A jednak dałam radę i wtedy w szpitalu i teraz na szlaku, choć zdarzały się chwile zadyszki ( niestety moja kondycja pozostawia wiele do życzenia, ale mam nadzieję, że będzie coraz lepiej) szłam dalej, aż doszłam do końca! Mój pierwszy pokemon złapany, nazywa się Lubomir i ma 912m n.p.m :)  


Choroba sprawiła, że zaczęłam doceniać każdą chwilę, każdy promyk słońca, każdą kroplę deszczu, bo to one są moimi monetami, dającymi mi energię i siłę. A Pokemony?! Czy nie są piękne?!...

   A niedługo kolejny Pokemon a może nawet dwa :)


niedziela, 24 lipca 2016

Lasy, łąki i lody... ogórkowe!

Zawsze starałam się być aktywna fizycznie. Rower, basen, fitness gdy tylko była okazja i wolna chwila pojawiało się w moim grafiku. Jednak choroba spowodowała, że to wszystko zeszło na drugi plan. Po operacji i chemiach długo dochodziłam do siebie, przejście paru kroków było wyczynem. Wyjście na spacer było wyzwaniem a serce waliło mi jakbym przebiegła co najmniej maraton.Mieszkam na czwartym piętrze więc wdrapanie się na nie graniczyło z cudem. Obowiązkowe były dwa przystanki na zaczerpnięcie tchu.  Moja aktywność ograniczała się do przejścia z pokoju do pokoju albo do łazienki. Och do łazienki to nawet zdarzał się sprint. Byłam niczym Bolt na 100m ( na szczęście nie wymiotowałam po chemii, ale cisplatyna i leki na filtrację nerek robiły swoje. Mój pęcherz zapełniał się w ekspresowym tempie!). Gdy już nabierałam sił chodziłam na spacery z psami (mam dwa!) to dzięki nim szybko się regenerowałam. Świeże powietrze dobrze mi robiło, ale zaraz była kolejna chemia i wszystko wracało do stanu zerowego :( 
 
Dzisiaj jest już lepiej, ale nie mogę jeszcze się przeciążać. Rower, rolki, basen czy fitness muszą poczekać, ale pozwolono mi chodzić na Nordic Walking ( spacery z psami już mi nie wystarczają, mój organizm domaga się więcej!). Przysłowie mówi "jak się niema co się lubi to się lubi co się ma!" Mieszkam w Puławach, w Krainie Lessowych Wąwozów, a skoro to mam postanowiłam to wykorzystać :) I tak powstał pomysł przejścia wszystkich okolicznych szlaków. Pomysł spodobał się moim koleżankom z pracy na tyle, że dołączyły do mnie :) Na stronie http://www.kraina.org.pl/ znajdziecie fantastycznie opisane szlaki. Nie tylko Nordic Walking, ale również rowerowe, konne, ścieżki dydaktyczne i inne o zróżnicowanym poziomie trudności. Każdy na pewno znajdzie coś dla siebie, polecam. Pierwsza trasa miała być lekka, przyjemna a co najważniejsze mało wymagająca. Trasa easy :) Wybór padł na czerwony szlak w Gołębiu ok. 13 km (mi w jednej aplikacji wyszło 16km). Na mapce zaznaczony jest również zielony szlak, który jest zdecydowanie krótszy. Mapkę możecie pobrać ze strony http://www.kraina.org.pl/gmina_pulawy_id_2001.html

www.kraina.org.pl
    
Trasa jest bardzo przyjemna, wiedzie leśnymi ścieżkami i jest bardzo dobrze oznakowana. Oczywiście wejście w rytm marszu troszkę mi zajęło czasu, ale co tam :) Po drodze mijamy dawną wieś Bonów ( z której mieszkańcy zostali wysiedleni w 1936r.) oraz Łąki Bonowskie. Duża część trasy wiedzie przez Rezerwat Czapliniec, w którym możemy spotkać czaplę siwą. Niestety nam się nie udało, za to natrafiłyśmy na jagody i jeżyny :)

Na koniec naszej wycieczki czekała na nas nagroda :) Będąc w Gołębiu koniecznie trzeba wstąpić na lody gałkowe. Tutejsza lodziarnia zaskakuje swoich klientów smakami. Dziś hitem były lody o smaku... ogórka i pigwy :) Ja jeszcze dobrałam imbirowe. Cudownie orzeźwiające :) Po prostu pyszne!

Pomimo zmęczenia jestem zadowolona. Grzechem byłoby nie wykorzystać tak pięknego dnia. Niedługo kolejny marsz i kolejna ścieżka... 

czwartek, 14 lipca 2016

Jak Lejdis zaczynamy Nowy Rok!

Pamiętacie film Lejdis?Cztery przyjaciółki postanawiają Nowy Rok zaczynać nie tradycyjnie jak większość 31 grudnia a  nieco inaczej- środku wakacji. I dla mnie Nowy Rok zaczął się niedawno, właśnie teraz w środku lata. Tradycyjnego sylwestra spędziłam na przygotowaniach do czekającego mnie pobytu w szpitalu i przygotowaniach do rozpoczęcia najważniejszej i najtrudniejszej walki w swoim życiu. Walki z nowotworem, walki o życie...

Nie było sił na podsumowanie roku poprzedniego, nie było sił na postanowienia noworoczne. Nie planowałam nic, tak jak w poprzednich latach. Jedyne co się liczyło to choroba i na niej skupiłam wszystkie swoje siły, postanowienia i cele. Teraz po pół roku walka się skończyła a mój cel został osiągnięty!

Plany, postanowienia?! Tak, ale tylko w obrębie najbliższego miesiąca lub dwóch. Czy robię duże plany?! Nie... bo nie ma sensu. Można zaplanować tydzień a nawet miesiąc, ale nie można zaplanować całego roku czy najbliższych kilku lat. Mój rok zaczął się zdecydowanie później dlatego próbuję nadrobić zaległości :) Czy mi się udaje? chyba tak :) a przede mną jeszcze wiele marzeń i celów do osiągnięcia, które spróbuję zrealizować do końca 2016! Co to będzie? Nie zdradzę, ale będzie się działo :)

A jak jest z Waszymi postanowieniami i marzeniami? Spełniliście już część z nich? A może jeszcze nawet się do nich nie zabraliście? Jeśli nie to nie czekajcie tylko zacznijcie je realizować! Nikt za Was tego nie zrobi :) Nie bójcie się mierzyć wysoko, jeżeli czegoś pragniecie na pewno uda Wam się to osiągnąć, tylko musicie w to uwierzyć! 

A zatem życzę wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku!!!  :)


czwartek, 7 lipca 2016

Rak (nie)wesoły?!



Każda choroba jest ciężka, jaka by nie była, choroba to choroba! Gdy otrzymujesz diagnozę świat staje w miejscu. Masz wrażenie, że wszystko dzieje się obok Ciebie, że to Ciebie nie dotyczy. Natłok informacji sprawia, że nie wiesz co myśleć, nie wiesz jakie pytania zadawać. W oczach łzy, w gardle gula... i jak tu cokolwiek powiedzieć, jak o coś zapytać? Dopiero po jakimś czasie dociera do Ciebie, że to jednak rak!!! I wtedy tysiące pytań!... Ja swoje spisywałam :) Nie wszyscy jednak dają sobie z tym radę. Zaczynają widzieć wszystko w ciemnych barwach, piszą w myślach czarny scenariusz, blokują się, wycofują z życia. Ich nastawienie powoduje, że wszyscy wokół nich są smutni, przygnębieni... A najgorsze jest to, że myślą o  tym co będzie a nie o tym co jest. I to ich niszczy, to najlepsze środowisko dla tego wrednego skorupiaka!
Wiem, że ktoś może powiedzieć "Łatwo Ci mówić, nie wszyscy są silni i twardzi". To prawda, ale każdy może się uśmiechnąć i pomyśleć, że mimo wszystko coś dobrego się dzieje. Ja tak do tego podeszłam i wiem, że dzięki temu wygrałam.
Ktoś mi powiedział "Śmiech to najlepsze lekarstwo a pozytywne nastawienie to połowa sukcesu" i to prawda! Bo przecież trzeba znaleźć coś pozytywnego w tych dniach i miesiącach. I tak w każdej nowej sytuacji, w każdym nowym etapie leczenia próbowałam dostrzec plusy. I się znalazły :) Oto one...

1. Operacja- 10-cio dniowy pobyt w szpitalu, 13 szwów, 3 rurki wystające z ciała! I gdzie tu plus? Po pierwsze skorupiak został wyrzucony z mojego ciała, po drugie dieta! Przecież każda z nas zaczynała kiedyś dietę i jak się to skończyło? Najczęściej tym, że byłyśmy głodne a dieta szybciej się kończyła niż ją zaczynałyśmy! Tu dieta jest ważna, unikamy cukru (słodycze odstawiamy w kąt, chipsy i wrapy też), na obiad warzywka, wszystko lekkostrawne. Plus? Plus :)

2. Chemioterapia- niestety więcej minusów niż plusów! :( swoje trzeba przeżyć i odchorować, niestety... nie zawsze było tak kolorowo :( A plusy? Dieta ciąg dalszy, dochodzą świeże soki, ciemnie mięsko zastępujemy rybkami, jemy (jeśli możemy jeść) kasze. Każdy dietetyk byłby z nas dumny, a waga leci :). Chemioterapia to niestety też utrata włosów, ale tu też coś pozytywnego. Włosy odrastają, są ładniejsze, grubsze i nowe, nowiuśkie. Moje włosy wypadły w lutym ( było mi zimno), ale teraz gdy odrastają są idealne na letnia aurę pogodową. I jaka oszczędność szamponu... a poza tym wystarczy przetrzeć raz i są suche :) Najlepszą  częścią tego etapu leczenia było brak depilacji. Nóżki gładziutkie jak nigdy a do tego nikt nie krzyczał, że podebram maszynkę!

3.Radioterapia- cały czas dieta, zdrowe jedzonko, waga leci w dół, tylko trzeba uważać, żeby nie poleciała za bardzo. A jeżeli ktoś zastanawiał się kiedyś nad wykonaniem tatuażu to teraz ma szansę być wytatuowany że hoho... i to za darmo :) niestety wizja lekarza radiologa nie jest taka jak nasza i jedyne wzory jakie są       w jego ofercie to krzyżyki i kreski. Zbyt ciekawe nie jest :)

Znalazłam jeszcze plusy ogólne, czyli:  Wszystkie pobyty szpitalne i czas zwolnienia wykorzystałam na uzupełnienie zaległości w literaturze, obejrzałam tysiące filmów i dokumentów, na które normalnie pewnie nie miałabym czasu. A najważniejsze! Wyspałam się za wszystkie czasy. Należę do osób śpiącolubnych, ale     w czasie choroby chyba byłam mistrzem :)

Niestety są też chwile gorsze i jeżeli czujesz, że musisz się wypłakać to proszę bardzo, płacz! Ponarzekaj,    a później "powstań, popraw koronę i uśmiechaj się do życia" Szukaj plusów a zobaczysz, że łatwiej zniesiesz chorobę a Twoi najbliżsi będą spokojni. Oni czerpią siłę od nas. To działa, sposób sprawdzony i przetestowany, 100% sukcesu :)

Buziaki
Anka

       


niedziela, 3 lipca 2016

Dostać kopa, czyli życiepoo..

Od dłuższego czasu chodziło mi po głowie założenie bloga. Decyzję odkładałam na później, bo zawsze było coś do zrobienia, nie było czasu a tak naprawdę chodziło o to, że bałam się podjąć decyzję. Bałam się czy dam radę. Aż do dziś... 

Pół roku temu otrzymałam diagnozę... rak szyjki macicy... i od tamtego czasu wszystko potoczyło się błyskawicznie. Operacja, chemioterapia, radioterapia, brachyterapia... brzmi  jakoś nierealnie a jednak. Szpital, kroplówki, igły, tona łykanych tabletek to była moja codzienność. W domu byłam jak gość hotelowy, który tylko przychodzi przenocować.
Czasami potrzebujemy od życia jakiegoś kopniaka, dla mnie tym kopniakiem była moja choroba. 
Teraz nie boję się podjąć decyzji, potrafię walczyć o siebie i swoje marzenia. Jak się uda to fajnie a jak nie to trudno. Nikt mi nie powie, że nie próbowałam!

O czym będzie? O wszystkim, o życiu poo, o każdej minucie i chwili.Bo teraz na życie patrzę zupełnie inaczej. Dostałam swoją szansę, dostałam swoje drugie życie i nie mam zamiaru tego zmarnować :)  Mam nadzieję, że ten blog pomoże też innym, tym którzy chorują. Zobaczą, że warto walczyć bo przecież życie zaczyna się poo!.. 

Mam w głowie wiele pomysłów, którymi będę się z Wami dzielić :) Jeżeli macie jakieś uwagi to piszcie, wszystkie cenne rady na pewno się przydadzą :)

Pozdrawiam
Anka